Mija już tydzień od ataku Izraela na Iran. Wojna tych dwóch bliskowschodnich państw nie tylko destabilizuje sytuację na rynku ropy, ale też wpływa na inne rynki i stanowi czynnik ryzyka, który zaczyna dostrzegać część bankierów centralnych. I choć wydaje się, że – podobnie jak w przypadku Strefy Gazy – ostatecznie ta pozycyjna wojna izraelsko-irańska będzie jedynie krótkoterminowym zaburzeniem dla rynku, to na razie wciąż w znacznym stopniu absorbuje uwagę inwestorów. Szczególnie że nowa fala rynkowych obaw wiąże się z możliwym przystąpieniem USA do działań wojennych.

Wczoraj premier Izraela zapowiedział, że jego kraj „zaatakuje wszystkie nuklearne instalacje Iranu”. Powtórzył też, że trwający od tygodnia atak na Iran będzie kontynuowany aż do momentu osiągnięcia wszystkich celów. Nie wpłynęło to jednak znacząco na rynki, ponieważ skupiły się one przede wszystkim na stanowisku USA. Prezydent Trump zasygnalizował, że w ciągu najbliższych dwóch tygodni zapadnie decyzja, czy USA podejmą interwencję w Iranie. Rynki przyjęły to z ulgą, obawiając się szybkiego włączenia USA do działań wojennych. Byłoby to szczególnie niebezpieczne, ponieważ lokalny konflikt na Bliskim Wschodzie po zaangażowaniu USA mógłby poważnie zdestabilizować sytuację geopolityczną.

W piątek ceny ropy Brent cofnęły się reagując na informację z USA o odłożeniu decyzji ws. przystąpienia do działań wojennych. Nie mniej jednak po wtorkowych wzrostach, które doprowadziły do wybicia wykresu ropy Brent powyżej lokalnego szczytu z początku kwietnia (75,95 USD), a także po przebiciu lini oporu łączącej szczyty z kwietnia 2024 i stycznia 2025 roku, wskazuje na przewagę strony popytowej. Dlatego możliwy jest atak na okolice 81,50 USD, gdzie silną barierę podażową tworzy linia bessy.

Układ sił na wykresie ropy Brent zmianiłby się dopiero z chwilą ponownego spadku cen poniżej 200-dniowej średniej, która aktualnie znajduje się na poziomie 72,35 USD.

Wykres dzienny ropy Brent